niedziela, 3 kwietnia 2016

AGAIN

Brak komentarzy:
Witam wszystkich! Oto link do trzeciej części


Miłego czytania 

Lucy x

niedziela, 4 października 2015

EPILOG

3 komentarze:
 - Lou, posuń się.- burknął Harry, podchodząc do mojego hamaka. Uśmiechnąłem się do niego i rozstawiłem ręce, a on korzystając z okazji, położył się na mnie. Pocałowałem go w usta i zacząłem bawić się jego mokrymi loczkami. Floryda w lutym, a Nowy York w lutym to dwa inne światy. Nie daliśmy rady pojechać w grudniu na miesiąc miodowy, bo były święta i zjechała się nasza cała rodzina Potem w Sylwestra bawiliśmy się ze znajomymi, cóż... przez jakiś tydzień. Styczeń był zakręcony. Pomagaliśmy się spakować Vivienne, która wyjeżdżała z Zaynem do Brazylii, potem przeprowadzaliśmy Liama z Sophią do nowego mieszkania. Dopiero pod koniec zeszłego miesiąca zarezerwowałem domek blisko plaży z własnym podwórkiem i przylecieliśmy tutaj dzień przed urodzinami Harry'ego.
 - Dobrze się pływa?- zapytałem mojego męża. To było tak cudowne, w dodatku, gdy mogłem nazywać tak Stylesa... wróć. Tomlinsona-Stylesa. Ciarki mnie przeszły, a łzy szczęścia napłynęły do oczu.
 - Cudownie.- mruknął, mocniej się we mnie wtulając. Westchnąłem i upiłem łyka mojego drinka. Hazz zabrał mi małą parasoleczkę i zaczął się nią bawić, a ja zachichotałem.- Jezu Lou, jak ja cię kocham.
 - Ja ciebie mocniej, kochanie.- odpowiedziałem mu, zawijając kosmyk jego włosów na palec. Wydawało się być tak idealnie, spokojnie. Wszystko wreszcie szło po naszej myśli.
 Nagle zadzwonił mój telefon. Zmarszczyłem brwi. Było jakoś po 23, więc kto mógłby do mnie dzwonić? Harry poniósł głowę, a ja sięgnąłem po telefon, leżący na małym stoliczku. Spojrzałem na wyświetlacz. Doktor Fenty? Odebrałem połączenie. Nie rozmawiałem z nią od naszego ślubu, więc pewnie dzwoniła z życzeniami.
 - Dzień dobry.- powiedziałem entuzjastycznie. Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, a ja się zmartwiłem.- Halo?- zapytałem.
 - Louis, jest problem.- powiedziała zmartwiona. Od razu się spiąłem, a mój mąż to wyczuł. Pogładził mnie po ramieniu, ale tym razem to nie pomogło.
 - Tak?- szepnąłem. Kobieta mnie pewnie nie usłyszała, ale wiedziała, że musi kontynuować. Bałem się najgorszego.
 - Eleanor już kiedyś była w naszym ośrodku. Mieszkała tu przez dziewięć... niecałe dziesięć miesięcy. Myśleliśmy, że wszystko jest w porządku, ale choroba nawróciła, gdy znowu cię spotkała.- powiedziała, a ja miałem wrażenie, jakby ktoś mi wbił nóż w plecy. Dzięki, dobijajcie mnie bardziej! Jestem na miesiącu miodowym, nie chcę się martwić, no!- Problem polega na tym, że gdy miała wcześniej terapię, to była w ciąży.
 Kurwa. Kurwa. Kurwa. Kurwa.
 - Przepraszam, ale... co kurwa?- zapytałem, Harry wpatrywał się na mnie, nie rozumiejąc o co chodzi. Serce zabiło mi szybciej. Nie jestem ojcem. Nie mogę nim być. Nie z nią.
 - Wcześniej nie chciała nam nic zdradzić, ale przed chwilą... skończyłam z nią spotkanie. Przyznała się, że chciała zemsty za to, że zostawiłeś ją, gdy była w ciąży.- powiedziała, a ja wstrzymałem oddech.- Louis jest ojcem tych dzieci.
 Dzieci? DZIECI?! To nie jedno?! Kilka?! Bliźniaki, trojaczki?!
 - Ja...- zacząłem, jednak nie potrafiłem nic powiedzieć. Zamurowało mnie. Mam dzieci. Jestem ojcem. Co z tego, że z tą zrównoważoną kobietą. Ale mam dzieci.
 - Były to bliżnięta, chłopiec i dziewczyna. Odebrano jej je. Urodziły się one pod koniec maja zeszłego roku i potem trafiły do domu dziecka. Jednak...
 - Jednak co?- przerwałem jej. Jest szansa, abyśmy z Harrym je adoptowali? Chciałbym mieć kontakt z nimi. Wytłumaczyć im, że są dla mnie ważne i poczuć tę bezwarunkową miłość.
 - Obecnie nie wiemy, gdzie one są. Zostały przydzielone do rodziny zastępczej, ale okazali się oni oszustami i gdzieś wyjechali.- zamknąłem oczy, a łzy popłynęły mi po policzkach. Właśnie dowiedziałem się, że mam ośmiomiesięczne dzieci, ale nie wiadomo gdzie one są?
 - Ale to jest pewne... że ja... no wie pani...- zapytałem, jednak nie potrafiłem wypowiedzieć całego zdania. Harry ścierał łzy z moich policzków i uśmiechał się pokrzepiająco. Oh, gdyby wiedział, co własnie się dzieje...
 - Umm... Tak. Eleanor miała skądś twoje DNA, gdy urodziły się bliźnięta i zrobiła badania, jednak nie mówiła nam, do kogo one należą. Teraz porównaliśmy geny z tymi, które pan zostawił u nas. Zapomniał pan szczoteczki do zębów.- powiedziała, a ja chciałem sobie strzelić pistoletem w głowę. Jestem ojcem. I to na pewno.- Przepraszam za przeszkodzenie panu. Musze kończyć, do usłyszenia.- dodała i wyłączyła się. Zamknąłem oczy i rzuciłem telefon na ziemię.
 Spojrzałem na mojego Loczka, który parzył na mnie wyczekująco, jednak nie wypytywał. Wiedziałem, że muszę mu to powiedzieć i nie mogę zwlekać. Przełknąłem ślinę.
 - Hazz... Jestem ojcem.- powiedziałem, a jego mina zrzedła. Na jego twarzy malowało się tyle emocji, że nie mogłem ich rozczytać.- Mam prawie roczne bliźniaki. I najgorsze jest to, że nie wiadomo, gdzie one są.
~*~
 I tak spokojne życie naszych głównych bohaterów zmieniło się w pełną udręki drogę. W ich małżeństwie było dużo miłości, jednak brakowało im tupotu małych stópek i śmiechu w pustym mieszkaniu. Szukali dzieci Louisa przez dwa lata, wszystko wydawało się kierować w niewłaściwą stronę, gdy nagle...
***
a/n.: Nie wierzę, ze to koniec. Znowu. Boże, moje drugie ff, które doprowadziłam do końca. To wydaje się być takie przykre, gdy znowu się rozstajemy. Tym razem z trzecią częścią wrócę w przyszłym roku, prawdopodobnie na przełomie stycznia/lutego. Dziękuję wam za komentarze, wsparcie, zrozumienie i to, że ze mną tyle wytrzymaliście! Kocham was mocno i mam nadzieję, że spotkamy się w moim kolejnym ff
Dziś o 20:30 będzie prolog. Na wattpadzie zaraz pojawi się książka, a osoby, które wolą blogspot, oto link:
Akcja dzieję się w Hogwarcie, więc mam nadzieję, że będzie wam się podobało ;)
Do zobaczenia w styczniu, na moim tt powinien pojawić się link ;* 
Wasza Lucy, po raz ostatni na tym blogu x

środa, 16 września 2015

Rozdział 28

1 komentarz:
Louis' POV

 - Wszystko masz?- spytał mnie Harry, gdy poprawiał moją muszkę od garnituru. Spojrzałem prosto w jego zielone oczy, przepełnione bólem i smutkiem. No tak... za 15 minut miał się odbyć ten niby pieprzony ślub z Eleanor. Ani Harry, ani ja nie byliśmy na to gotowi, jednak ja wiedziałem o jednej rzeczy, która ciągle dawała mi nadzieję, że skończy się to dobrze.
 - Wszystko. Ale mam nadzieję, że kiedyś wziąłem ślub w Vegas i teraz ktoś wyskoczy z jakimś papierkiem i nie będę mógł ożenić się z Eleanor.- powiedziałem i złapałem jego twarz w dłonie.- Idź już na salę. Wszyscy goście są, zaraz przyjdę z Zaynem.- dodałem, bo nie mogłem dłużej wytrzymać. Chciałem mu powiedzieć, ale... ale nie potrafiłem. Chciałem, aby miał niespodziankę, ale zatajanie przed nim informacji nie było mi po myśli.
 - Nadal nie wiem, po co to jest moja rodzina.- burknął i ruszył w stronę drzwi.- Oh, hej Zayn.- zawołał i wyszedł na korytarz, udając się do sali, w której miał się odbyć ślub. Na jego miejscu pojawił się Mulat w eleganckim, czarnym garniturze, białej koszuli i nażelowanych włosach, oczywiście postawionych do góry.
 - Powiedziałeś mu?- zapytał mój świadek. A dokładniej jeden z moich dwóch świadków, bo drugim ma być Liam. Pokręciłem głową, a Zaynie westchnął.- Zbieramy się? Twoja narzeczona czeka.- na te słowa moje ciało przeszły ciarki, ale poszedłem za Malikiem i ruszyliśmy korytarzem w stronę sali, gdzie miał odbyć się ślub. Z jednej strony byłem wkurzony i przygnębiony, a z drugiej, jeśli wszystko wyjdzie po mojej myśli to wyjdę stąd jako najszczęśliwszy człowiek na świecie.
 Przeszliśmy obok sali, w której miało odbyć się potem przyjęcie. Były rozwieszane końcowe dekoracje i rozkładane talerze. Miało być idealnie, więc wszędzie były kwiaty i pastelowe kolory. Dominował fiolet i róż, gdzieniegdzie była też biel. Udaliśmy się w końcu do sali, gdzie miał się odbyć ślub. Wszystkie kobiety spoglądały na mnie, te z mojej rodziny ze zdziwieniem, a z rodziny Eleanor ze łzami w oczach. Rodzina Harry'ego była z lekka zdezorientowana, lecz nie było tutaj dużo osób od niego. Rodzice, siostra (no bo dziewczyna mojego brata), najbliższe kuzynostwo, wujkowie, ciocie i babcia. W sumie może z 15 osób. Ode mnie również było ze 30, a od Eleanor powyżej 100. Moich znajomych też było niewielu, gdzieś koło 20. W sumie wyszło 170 osób. 170 osób, którzy teraz patrzyli się na mnie i czekali z niecierpliwością na rozwój wydarzeń.
 Sala była ciepła, więc, gdy zobaczyłem, że Eleanor ma tylko jasnobłękitną sukienkę, a na nią zarzucony sweter, wcale się nie zdziwiłem. Mimo iż był 23 grudnia, wszyscy byli ubrani, jakby była co najmniej wiosna. Dziewczyna szła w moją stronę, prowadzona przez Tristana, we włosy miała wpleciony wianuszek, a na jej twarzy gościł uśmiech. Przełknąłem ślinę. Przecież to nie może się stać...
 Rozglądałem się po sali, szukając ratunku. Harry - nawet na mnie nie spoglądał. Vivienne - nie mogłem jej znaleźć. Rosie i Niall - smutni, trochę zdenerwowani. Moi bracia - cała trójka zdenerwowana, obserwowali Hazzę. Już po chwili Eleanor stanęła tuż obok mnie, a Tristan rzucił srogie spojrzenie w moją stronę. Wystraszyłem się i po raz ostatni spojrzałem na gości...
 - Eleanor Jane Calder, czy bierzesz sobie tego tu o to Louisa za męża, ślubujesz mu wierność, miłość i bycie przy nim w zdrowiu i chorobie?- spytała urzędniczka, lecz ledwo słyszałem jej słowa. Do moich uszu dochodził tylko płacz Harry'ego. Przecież plan był inny!
 - Tak.- odpowiedziała Eleanor. Pani z urzędu powtórzyła formułę, zmieniając tylko imiona. Przełknąłem ślinę i nie potrafiłem jej odpowiedzieć. ścisnęła mocniej moją rękę, więc się na nią spojrzałem. Ruchem głowy skazała na Tristana. Już otwierałem usta, gdy usłyszałem głośne chrząkniecie. Wszyscy odwrócili się w stronę... Vivienne?! Stała w 6 ławce po lewej stronie, czemu jej wcześniej nie zauważyłem? Tuż obok niej była pani Fenty, a przy drzwiach stała policja. Wreszcie!
 - Proszę wybaczyć, ale panna Calder nie jest zdolna do świadomych decyzji i nie może zawrzeć małżeństwa z panem Tomlinsonem.- powiedziała doktor, a kamień spadł mi z serca. Wreszcie. Kobieta wyszła z tłumu ludzi i podeszła do nas.- Panna Eleanor Calder ma orzeczenie choroby psychicznej i musi przebywać w zakładzie psychiatrycznym. Natomiast pan Tristan Calder zostaje aresztowany za wielokrotny gwałt i znęcanie się nad pacjentami.- dodała, a ja miałem ochotę skakać z radości. Policjanci już wyprowadzali Tristana, a doktor przytrzymywała roztrzęsioną Eleanor. Przyglądałem się jej uważnie, gdy ją wyprowadzali i nie mogłem tego tak pozostawić.
 - Ellie!- krzyknąłem i podbiegłem do niej. Płakała i cała się trzęsła, jednak gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się.
 - Lou... powiedz im, że mnie kochasz... powiedz, dobrze? Proszę.- zaczęła mówić. Złapałem jej twarz w dłonie i spojrzałem prosto w jej oczy.
 - Nie zasługujesz na ten wianek.- zdjąłem go z jej włosów, przy okazji psując fryzurę, po czym wróciłem do pani urzędnik. Mrugnąłem do niej porozumiewawczo, po czym spojrzałem się na Zayna i Liama. Uśmiechali się szeroko i widać, że byli zniecierpliwieni.
 - Więc...- zacząłem, odchrząkując. Wszyscy obserwowali mnie uważnie. Wygładziłem mój granatowy garnitur i spojrzałem po wszystkich z uśmiechem na twarzy.- Chciałbym, aby rodzina Eleanor wyszła. Nie ma tu miejsca dla was.- odpowiedziałem, a 100 osób zebrało się i zaczęło kierować się w stronę wyjścia. Gdy już wszyscy niepotrzebni goście wyszli, uśmiechnąłem się do pozostałych. Bliźniacy patrzyli na mnie jak na wariata, Jerry się chyba domyślał co kombinuję, bo wysłał mi dwa kciuki uniesione w górę. Vivienne była tak podekscytowana, że już zaczęła płakać.- Moi kochani. Przepraszam, że ściągnąłem was na ślub, który się nie odbył.- wytłumaczyłem im, kładąc rękę na sercu.- Wiedziałem, że to tak się skończy, ale bardzo chciałem się z wami zobaczyć. Skoro już tutaj jesteśmy, elegancko ubrani, sale urządzone, prezenty naszykowane, nie wolno chyba marnować okazji.- wszyscy oprócz moich przyjaciół i Jerry'ego wymienili zdziwione spojrzenia. Jednak najbardziej zdezorientowany był Harry, siedzący w pierwszym rzędzie. Podszedłem do niego i złapałem jego dłoń. Stanął obok mnie, a wzrok każdego był skierowany na nas.
 - Lou, co ty...- powiedział, a ja przed nim uklęknąłem. Otworzył szerzej oczy, a ja uśmiechnąłem się. Wyjąłem z marynarki czarne pudełko i je otworzyłem.
 - Mam dla ciebie propozycję. Weźmiemy za pół godziny ślub i będziemy szczęśliwi do końca życia. Piszesz się na to?- zapytałem, a on zakrył usta dłonią. Widziałem łzy w jego oczach, radość, szczęście i ... wahanie?
 - Jesteś popieprzony Lou.- powiedział, a ja się zdziwiłem.- Wiedziałeś o tym, że do tego ślubu nie dojdzie i doprowadziłeś do tego, że ryczałem co noc, bo ktoś mi ciebie odebrał?- zapytał, a łzy zaczęły spływać po jego policzkach. Zacisnąłem szczękę i nie potrafiłem się ruszyć. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.- Ale za bardzo cię kocham i marzyłem o tym dniu długo.- uznał, a ja założyłem srebrną obrączkę z napisem "love is equal". Uśmiechnął się, a ja się podniosłem. Przytuliłem go mocno i spojrzałem na gości. Było ich zdecydowanie mniej.
 - Możecie się rozejść do bufetu, spotkajmy się tutaj za godzinę. Musimy z Harrym pozałatwiać parę spraw formalnych.- powiedziałem trzymając mojego narzeczonego za rękę. Narzeczonego. Rodzina i znajomi rozeszli się z uśmiechami na twarzy, niektórzy nawet płakali. Spojrzałem na radosnego Hazzę, który wpatrywał się w obrączkę.
 - Hmm... za chwilę będę miał drugą.- powiedział, szczerząc się w moją stronę.- Ładna tak samo jak ta?
 - Ładniejsza.- odpowiadam i kieruje się do naszej pani urzędnik, na której twarzy również gościł uśmiech.- O wiele.- dodałem. Kobieta pokazała nam dokumenty. Wszystko było na swoim miejscu, jak planowałem. Harry sięgnął po długopis, złożył swój podpis na dole kartki i przeczytał jeszcze parę informacji. No tak... Wszystko było przygotowane pod ślub z Harrym. Dokumenty dla par homoseksualnych, dokumenty moje i Hazzy, obrączki wymierzone na nasze palce. Nie było tutaj nic, co uwzględniało Eleanor. Jednak przez chwilę byłem naprawdę wystraszony.
 - Czekaj... mam rozumieć, że miałem tylko podpisać?- zapytał, a ja pokiwałem głową.- To po co chciałeś, żeby się rozchodzili?
 - To proste.- parsknąłem śmiechem.- Kochałem się z chłopakiem, będę kochał się z mężem, a z narzeczonym nie?- zapytałem retorycznie, a na jego policzki wstąpił wściekły rumieniec. Urzędniczka zachichotała i odeszła na bok. Złapałem mojego narzeczonego za rękę i pociągnąłem go w stronę pokoju. Byłem tak szczęśliwy, że nie mieściło mi się to w głowie. Jednak to prawda. Wychodzę za Harry'ego Stylesa.
~*~
 Stałem, patrząc się prosto w oczy Harry'ego. Trzymałem jego dłonie w swoich tak mocno, jakby miał uciec, gdy go tylko puszczę. Wszyscy już siedzieli na miejscach, moja mama i mama Loczka płakały razem, tuląc się do siebie. Zayn i Liam stali tuz za mną, a Niall z Edem obok mojego prawie męża. Hazz oczywiście był zawstydzony obecnością Rudzielca, jednak starał się tym nie przejmować. Nakłoniłem go (oczywiście z pomocą Vivienne) do założenia wianka, który odebrałem Eleanor. Obejrzałem się po wszystkich. Teraz wszystko wydawało się być piękniejsze, gdy Harry był przy mnie. Kwiaty przy ławkach wydawały się bielsze i piękniejsze. Środek sali obłożony czerwonym dywanem, który dodawał ekskluzywności temu wydarzeniu. Spojrzałem na kobietę, która właśnie zaczęła coś mówić. Pierwszy raz poczułem zdenerwowanie, no bo zaraz miały być mowy ślubne... a ja nic nie przygotowałem. Jednak po minie Harry'ego wiedziałem, że nie będę miał najgorzej.
 - Hmm.. no więc zacznę od tego, że totalnie nie spodziewałem się tego, że Lou mi się oświadczy i tego samego dnia weźmiemy ślub...- zaczął, a ja się uśmiechnąłem i ścisnąłem mocniej dłonie, dodając mu otuchy.- To była szalona godzina. Papierki, doglądanie wszystkiego, chociaż Louis nie pozwolił mi obejrzeć tortu, ani obrączek, Ehh...
 - Nie zapominajmy o najważniejszym.- przerwałem mu, a on wściekle się zarumienił. Wiedziałem, że gdyby tylko mógł, własnie poprawiłby pasek od spodni, no bo w tym wszystkim jakoś krzywo go zapiął...
 - Louis, cholera, tu jest moja rodzina.- burknął.- Niemniej jednak uwielbiam w tobie tą bezczelność i bezpośredniość. Mimo wszystkiego co przeliśmy, pragnę być z tobą do końca, nawet jeśli to oznacza więcej takich przygód. Chociaż mam nadzieję, że własnie takich będzie najmniej... Przyrzekam, że codziennie będę sprawiał, aby na twojej twarzy gościł uśmiech, będę budził cię pocałunkiem i śpiewał na dobranoc, mogę prać twoje brudne skarpetki i zmywać po tobie naczynia, bo tego nienawidzisz. Będę o ciebie dbał, troszczył się i pilnował, aby nigdy nie stała ci się krzywda. Będę przy tobie w zdrowiu i chorobie, w deszczu i słońcu, za młodu i na starość. Nikt nas nie rozdzieli, nikomu nie pozwolę, żeby mi cię zabrał. Już nigdy.- zakończył, a ja nie mogłem ukryć emocji. No dobra, popłakałem się trochę, ale cały czas się uśmiechałem. Niall podał obrączkę Harry'emu, a ten przyjrzał się jej uważnie, po czym otworzył oczy ze zdumienia. No cóż, Rosie wiedziała co mu się spodoba. Złota obrączka, a na niej wygrawerowany symbol nieskończoności. Na nim położone były zielone cyrkonie. Obrączka Hazzy miała błękitne, czyli kolory naszych oczu. Ja jestem zajęty przez zielonookiego, on przez błękitnookiego. Przełknął ślinę i dokończył swoją mowę płaczliwym tonem:- Louisie Williamie Tomlinsonie, przyjmij tę obrączkę jako symbol naszej wiecznej miłości. Jesteś moim słońcem, moją radością, moim uśmiechem i nie zamieniłbym cię na nikogo innego.- chciałem zachować powagę, no ale się kurwa nie dało. Rozkleiłem się na dobre, gdy Hazz wsuwał mi złotą obrączkę na mój palec. Musiałem otrzeć łzy i poczekać chwilę, żeby powiedzieć cokolwiek sensownego. Tym razem to Harry się szczerzył, a ja płakałem.
 W końcu się uspokoiłem, odchrząknęłam nieznacznie i spojrzałem na urzędniczkę. Myślałem, że będzie zniecierpliwiona, jednak była spokojna i z uśmiechem przyglądała się tej sytuacji. Zarumieniłem się, po czym spojrzałem na mojego męża. Znaczy... muszę chyba najpierw powiedzieć mowę, prawda?
 - Ta sytuacja była chora i do dzisiaj nie wiedziałem, czy wszystko się uda. Jednak nam wyszło i możemy być tutaj razem. Nie raz marzyłem o tym dniu i zastanawiałem się, jak to będzie. I nigdy nie myślałem, że będzie tak idealnie. Jesteś spełnieniem wszystkich moich snów, kimś na kogo można było czekać. Gdybym teraz miał do wyboru, aby czekać na ciebie 10 lat, a wybrać kogoś innego, wiedz, że będziesz zawsze moim wyborem, ty i tylko ty. Dla ciebie postaram się nie zostawiać skarpet po całym mieszkaniu. Będę grał ci codziennie na gitarze, śpiewał wraz z tobą i cieszył się twoim szczęściem. Bo gdy ty się uśmiechasz, to jakby cały świat nagle się zatrzymał i mógł cię podziwiać. Obiecuję, że stworzymy szczęśliwą rodzinę. Dla ciebie adoptuję psa, kota, żyrafę, jednorożca, co tylko zapragniesz, abyś tylko był zadowolony i z dumą mógł powiedzieć, że masz najlepszego męża... Oh, co za skromność.- zachichotałem, a cała sala wraz ze mną.- Nikt więcej nas nie rozdzieli, nie ważne jakby bardzo pragnęli. Bo będę przy tobie, nawet gdy wyłysiejesz, przytyjesz, czy się skurczysz. Chory, zdrowy, wysoki, niski...- bottom, czy tops, pomyślałem...- Zawsze. Bo jesteś na zawsze w moim sercu.- powiedziałem, kładąc jedną z dłoni na sercu. Harry'emu poleciały pierwsze łzy, a ja odwróciłem się do Zayna, który podał mi obrączkę. Przełknąłem ślinę i spojrzałem na nasze złączone dłonie.- Przyjmij tę obrączkę, jako symbol tego, że nie opuszczę cię już nigdy. Jesteś najlepszą decyzją w moim życiu, jedyną drogą, jaką chcę podążać, wskazujesz mi kierunek, w którym muszę iść. Jesteś moim kompasem, aniołem, bohaterem. Kocham cię jak stąd do księżyca i z powrotem.- włożyłem obrączkę na palec mojego męża i przygryzłem wargę.
 - Na moc prawa stanu Nowy Jork oraz mocy udzielonej mi przez urząd stanu cywilnego, ogłaszam was małżeństwem.- powiedziała nam urzędniczka, a ja spojrzałem się prosto w oczy Hazzy. Widać było w nich radość i niedowierzanie. Uścisnął  moje dłonie.- Możecie się pocałować.- dodała, a moje usta momentalnie znalazły się przy tych Loczka. Na sali słychać było śmiech i brawa. Oderwałem się od mojego męża i złapałem go za rękę.
 - Zapraszamy wszystkich na wesele!- krzyknąłem, a wszyscy ruszyli do kolejnej z sal, gdzie miało się odbyć przyjęcie.
 Czekaliśmy z Harrym, aż wszyscy wyjdą. Nawet kobieta, która udzieliła nam przed chwilą ślubu, wyszła już do domu. Staliśmy, trzymając się za dłonie i nic nie mówiąc. Spojrzałem do góry i zobaczyłem jego uśmiech.
 - Przydałoby się pójść na nasze wesele, panie Tomlinson.- powiedział mój mąż i podchwycił moje spojrzenie. Wspiąłem się na palcach i musnąłem jego usta.
 - Chyba tak, pani Tomlinson.- odpowiedziałem i pociągnąłem go za sobą.
 Chyba jednak w życiu czeka mnie happy-end. To jest moja bajka, którą sam napisałem i dokończę ją wraz z moim mężem. Kto wie - może za kilka lat nasza rodzina się powiększy?
***
a/n.: pytanie do was, chcecie abym tą część skończyła tym rozdziałem + epilog, czy dopisała jeszcze jeden, który miałam w planach? Teraz mam mały dylemat, bo skończyłabym to tak jak jest...
+ beznadziejni to opisałam. To miał być najlepszy rozdział tego ff, pisałam go chyba z 5 miesięcy, ale gdzie?! Kurwa w moim zeszycie :))) a tak chciałam go przepisać... niestety nie pamiętałam niczego, a tamte mowy były cudowne.
Jeśli jesteście spostrzegawczy to w ich mowach znajdziecie zapowiedzi 3 sezonu, który pojawi się w 2016. 
Od przyszłego miesiąca ruszam z ff o Larrym w Howarcie. Ogólnie o 1D pt. "ZA ZASŁONĄ MIŁOŚCI"
link do zwiastunu: https://www.youtube.com/watch?v=-IpPx0CGsOA
Do końca weekendu mam nadzieję, że odpowiecie, czy chcecie 29 czy już epilog C:
29 nie wnosi nic do opowiadania, jest bardziej traktowany jak one shot, dotyczący losów bohaterów. Natomiast epilog daje bardzo dużo, ale to już wasza decyzja.
+ SPEŁNIŁAM JEDNO Z MOICH MARZEŃ I SPOTKAŁAM PIĄTKĘ ZJEBUSÓW (CZYT JANOSKIANS)
 ksdhfdjsg kocham ich so fucking much
Kocham Was! (lub ja pierdole sram na stole was x)
Wasza Lucy x

niedziela, 6 września 2015

Rozdział 27

2 komentarze:
Vivienne's POV

 Stanęłam przed lustrem i wygładziłam swoją perłoworóżową sukienkę. Jeszcze raz sprawdziłam, czy nie widać kabli do podsłuchu, a moje włosy prezentują się idealnie. Skoro mamy iść na kolację do Lou, niech tę małą pluskwę zżera zazdrość. Wyglądam o niebo lepiej od niej i nie będę się z tym kryła.
 Po chwili pojawił się za mną Zayn, a na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech. Objął mnie od tyłu i położył głowę na moim ramieniu. Rozluźniłam się i przyglądałam naszemu odbiciu - wyglądaliśmy na szczęśliwych. Byliśmy szczęśliwi. Może w życiu nie miałam za wielu chłopaków, bo tylko dwóch w szkole średniej i jednego, odkąd pracuję u Louisa. Jednak wiem, że moje uczucie do Zayna jest zupełnie inne niż do pozostałych mężczyzn, którzy przewijali się przez moje życie.
 Odwróciłam się do niego, żeby poprawić mu muszkę, a potem zarzuciłam mu ręce na szyję. Jego dłonie natychmiast powędrowały na moje biodra. Stanęłam na palcach, aby go pocałować, a on przycisnął mnie bliżej siebie. Parsknęłam uśmiechem i odsunęłam się od niego, aby założyć buty.
 - Dziękuję, że mi pomagasz.- powiedziałam, gdy jeden z obcasów był już na mojej nodze. Sięgnęłam po drugą, a Zayn znalazł się przy mnie, trzymając mój płaszcz.
 - Dziękuję, że mu pomagasz.- odpowiedział, a ja na chwilę przystanęłam. Spojrzałam się na niego i widziałam, że martwi się o naszego wspólnego przyjaciela. Jako jedyny wiedział dokładnie, co się działo z Louisem przez ten czas. I być może teraz Harry, który tylko napomknął mi, że to miejsce było przerażające i niebezpieczne. Zayn przez ten czas był przy nim, gdy nas zabrakło.
 - Na tym polega przyjaźń, prawda?- spytałam, a on przytaknął. Przytrzymał mi płaszcz, abym mogła go założyć. Potem wsunął mi nauszniki na głowę, a ja zmrużyłam oczy z rozdrażnieniem.
 - Muszę o ciebie dbać, bo się przeziębisz.- wytłumaczył i podał mi szalik, abym go obwiązała wokół szyi. Pokręciłam głową z politowaniem.- Wyglądasz pięknie, jak zwykle zresztą.- powiedział i wyciągnął dłoń w moją stronę. Złapałam ją mocno i sięgnęłam po torebkę.
 - Do zobaczenia Harry!- krzyknęłam i wyszliśmy pospiesznie, aby nie spóźnić się na taksówkę. Nie usłyszałam nawet odpowiedzi, bo Zayn zatrzasnął drzwi.- Boże, jak ja przeżyję na tych obcasach po śniegu. Jestem głupia.- jęknęłam, a po chwili poczułam jak Zayn mnie podnosi. Pisnęłam zdezorientowana, lecz widząc jego uśmiech, od razu poczułam się pewniej.
 - To od dzisiaj trzeba nosić księżniczkę, tak?- zapytał się ironicznie, a ja wybuchłam radosnym śmiechem.
~*~
 Jechaliśmy windą do mieszkania Louisa, Zaynie obejmował mnie w talii, a ja przylegałam do jego boku. Uwielbiałam z nim wychodzić, spotykać się, umawiać i spędzać czas. Był po prostu moim ideałem, którego poszukiwałam przez tak długi czas.
 - Lubię twoje tatuaże.- powiedziałam, uśmiechając się do niego. Poczułam, jak wzmocnił uścisk, po czym pocałował mnie w czubek głowy. Pogładziłam go po plecach i westchnęłam.
 - A ja lubię w tobie wszystko.- odpowiedział. Dojeżdżaliśmy już na górę, więc będziemy musieli uważnie obserwować Eleanor, aby przedstawić je policji, lekarzom, czy komukolwiek innemu, aby zamknęli ją w jakimś wariatkowie. To nie będzie zwykła kolacja towarzyska i pewnie pozostałe pary są tego świadome. Mam nadzieję, że wizja wspólnego Sylwestra z Louisem, Harrym, Niallem, Rosie, Liamem i Sophią, jeszcze się spełni i powitamy razem Nowy Rok.
 - Nie wyjeżdżaj do Brazylii.- jęknęłam boleśnie bliska płaczu. W tej wizji niestety nie było Zayna, który chciał wrócić na święta do rodziny i zostać tam aż do wakacji. Nie zniosę takiej rozłąki... za bardzo go... jest dla mnie zbyt ważny - poprawiłam się w myślach, nie mówiąc jeszcze tych słów na głos.
 - Muszę.- odpowiedział, a pierwsza łza poleciała po moim policzku.- Ale możesz wyjechać ze mną.- dodał, a ja spojrzałam się na niego.- Znajdziemy tam mieszkanie, a z tego co wiem, masz teraz swoje biuro właśnie w Rio. Nie będzie problemu, a tutaj i tak będziemy często przylatywać. Wyjedź ze mną, Viv. Kocham Cię i chcę, żebyś ze mną została.- powiedział, a ja wpatrywałam się zdziwiona. Utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy i gdyby nie dźwięk windy, nigdy nie odpowiedziałabym mu na to pytanie.
 - Pogadamy o tym potem.- złapałam go za rękę i weszliśmy do środka. Na korytarzu stała Eleanor w małej czarnej i wielkim uśmiechem na twarzy. Zrobiło mi się niedobrze na jej widok, a Zayn przyciągnął mnie do siebie, jakby bał się, że zrobi mi krzywdę. Odwzajemniłam uśmiech, co prawda sztucznie, ale ona chyba się nie zorientowała. Wiedziałam, że to idiotka.
 - Chodźcie, siadajcie! Pozostali już są, czekaliśmy tylko na was!- powiedziała nad wyraz miłym tonem, a ja miałam wrażenie, że znajduje się w domu psychopaty z najlepszego horroru, jaki widziałam. Przełknęłam ślinę i zajęłam swoje miejsce obok Rosie i Zayna oraz na przeciwko Lou. Będzie ciekawie...
~*~
 - W ogóle...- zaczął mówić Lou, gdy Niall nalewał nam wina do kieliszków. Panowała lekko napięta atmosfera, wszyscy się bali powiedzieć cokolwiek niestosownego, co może urazić Eleanor. Jednak w tym przypadku dla nas byłoby lepiej, bo byśmy mogli to nagrać.- Viv masz bardzo ładną sukienkę. Mogłabyś w niej iść ze mną na przyjęcie w naszej firmie.- powiedział, a ja się zarumieniłam. Chciałam mu podziękować za miłe słowa, jednak Ellie w tym czasie zaczęła na niego krzyczeć:
 - A ja iść nie mogę?! A może gdybyś był tak kupił mi taką sukienkę, to też bym wyglądała tak pięknie, hmm?! Ani razu nie powiedziałeś mi nic miłego! Powinieneś dbać o swoją przyszłą żonę!- kończąc to zdanie, wylała na niego zawartość kieliszka. Louis, cały mokry, podniósł się z siedzenia i spojrzał na nos. W jego oczach można było dostrzec łzy. Wymieniłam z Zaynem zlęknione spojrzenia, a wtedy Lou oberwał potrawką z kurczaka prosto w twarz. Zakryłam usta i już miałam ochotę zabić tę dziewczynę, ale Zayn złapał mnie za dłoń i szepnął na ucho:
 - Nic nie wskórasz, jeśli teraz cię wyrzuci.- wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na Louisa, który był widocznie zawstydzony i smutny. Upokorzyła go przed jego znajomymi. Suka. Harry nigdy w życiu by tego nie zrobił. Właśnie Harry...
 - Może pójdę się przebrać?- powiedział, starając się uśmiechnąć, ale wyszedł mu jedynie grymas. Opowiedziałam Rosie na ucho mój plan, więc gdy Lou odchodził, nastolatka do niego zawoła:
 - Lou! Jak już się przebierzesz to przynieś te ubrania! Harry wie, jak zmyć takie plamy.- uśmiechnęła się promiennie, a Lou poszedł na górę. Eleanor patrzyła na nią wściekła, jednak się nie odezwała ani słowem. Tej dziewczynie przyda się psychiatryk...
 Gdy Louis schodził na dół w czystych ubraniach i reklamówką, w której prawdopodobnie były brudne ubrania, Ellie podniosła się i podeszła do niego.
 - Skarbie, przecież ja też potrafię wyprać takie plamy.- powiedziała swoim jadowitym tonem, a ja aż się wzdrygnęłam. Rozejrzałam się po pozostałych. Liam przytulał Sophię, która trzymała swoją dłoń na zaokrąglonym już brzuchu, Niall mocno ściskał małą dłoń Rosie, a ja teraz zauważyłam, że Zaynie łapie moje udo i wpatruje się uważnie w kobietę przed nami. Podążyłam za jego wzrokiem i spojrzałam na Lou i El. Mężczyzna odłożył reklamówkę, a kobieta pociągnęła go za sobą do kuchni. Podniosłam się od razu i zdjęłam Zaynowi muszkę. Spojrzał się na mnie jak na dziwaczkę, gdy zamoczyłam ją w sosie do kurczaka i poszłam za tamtymi.
 Stanęłam przy drzwiach od kuchni i nadsłuchiwałam ich kłótni, przy okazji wyciągając muszkę w ich stronę.
 - Harry?! HARRY?! Mówiłam ci, że masz przestać się z nim widywać! Niedługo będę twoją żoną i będziesz mi podporządkowany, jeśli nie chcesz powtórki z Tristanem. Chyba, że wolisz, aby tym razem twój Harry ucierpiał!- wzdrygnęłam się na jej słowa. Pieprzona psychopatka i sadystka. Wyszłam zza futryny z muszką w ręce i zdezorientowaną miną, jakbym dopiero co przyszła.
 - Oh, przepraszam. Nie wiedziałam, że tu jesteście... Chciałam wytrzeć muszkę Zayna, bo się ubrudził...- i dopiero w tym momencie zauważyłam, że ona wbiła mu widelec w dłoń. Otworzyłam szerzej oczy.- Może ja już pójdę...- powiedziałam i wróciłam do jadalni. Podeszłam do chłopaków, którzy opowiadali sobie żarty i na chwilę się rozluźnili. Złapałam Mulata za ramię i nachyliłam się w jego stronę.- Idziemy. Proszę.
 W chwili, gdy Zayn się podnosił, weszła wściekła Eleanor. Wszyscy spojrzeli na nią zlęknieni. Złożyła ręce na piersi (jeśli płaską deskę można tak nazwać) i zlustrowała nas wzrokiem.
 - My już się zbieramy.- powiedziała Rosie, a wszyscy jak na komendę wstali i zaczęli się szykować do wyjścia. Idąc do windy, zobaczyłam zapłakanego Lou w kuchni. Pomachałam mu delikatnie, jednak on nie zwrócił na mnie uwagi. Złapałam dłoń Zayna i spojrzałam się na niego smutno. Było mi przykro, że nasz wspólny przyjaciel tak cierpiał.
~*~
 Gdy weszliśmy do domu, Harry natychmiast wyszedł, nie odzywając się ani słowem. To co nagrałam przez cały wieczór, musiało nim wstrząsnąć, bo widziałam łzy, spływające po jego policzkach. Ściągnęłam buty i rzuciłam się na sofę z ciężkim westchnięciem. Zayn usiadł obok mnie i przyglądał mi się uważnie. Uniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam mu się prosto w oczy.
 - Musimy pomóc chłopakom. Niech ta chora sytuacja się już ułoży...- zaczęłam.- Jutro wyślę filmik i nagranie do doktorki Louisa, ona musi to ocenić. I wtedy...- urwałam, a Zayn uniósł brew do góry na znak, że chce usłyszeć resztę mojej myśli.- Wtedy mogę wyjechać z tobą.
***
a/n.: Obrażanie Eleanor przez Viv nie ma na celu obrażanie prawdziwej El, tylko tej z  opowiadania ;)
Walić Larry'ego, Zivienne najlepsze :D
Jak myślicie - co się teraz stanie?
28 to mój ulubiony rozdział!
Ahh i rdz będzie jednak 29, a nie 30 :( 
Wasza Lucy x

czwartek, 27 sierpnia 2015

Rozdział 26

1 komentarz:
Louis' POV

 Gdy skończyłem przytulać się do Harry'ego, co było trudne, bo nie chciał się ode mnie oderwać, spostrzegłem, że jest już 6 po południu. Westchnąłem i pogładziłem mojego chłopaka po policzku, skradając drobny całus na jego ustach.
 - Marzę, aby móc znowu robić tak codziennie.- powiedziałem, uśmiechając się delikatnie. Zmarkotniały Harry prychnął, odwracając wzrok. Kciukiem oraz palcem wskazującym złapałem jego brodę, przekręcając jego głowę w moją stronę, ponownie całując. Uśmiechnął się i oparł swoje czoło o moje.
 - Musimy z nią coś zrobić.- stwierdził. Tym razem to ja parsknąłem śmiechem, no bo hej, to było tak oczywiste, że nie musiał mi przypominać! Jednak nie powiedziałem tego na głos, tylko przytaknąłem krótko, patrząc prosto w jego zielone oczy, które uwiodły mnie pół roku temu... Oh Harry... Przecież on jest taki idealny. Nadal nie zdaję sobie sprawy, że jest mój i mogę powiedzieć mu w każdej chwili, jak bardzo go kocham. Przy nim zacząłem się rozwijać, moje skrzydła wreszcie uniosły mnie wysoko w niebo, a nie jak do tej pory będąc ciężarem, trzymały mnie nisko na ziemi. Dla mnie ten chłopak znaczy więcej, niż jakakolwiek rzecz materialna na tym świecie. Przy nim mogę wreszcie być sobą, być czułym, kochanym i pragnącym miłości mężczyzną. Dopiero to on wzbudził we mnie to pragnienie...
 - Louisie Tomlinsonie, czy ty mnie w ogóle słuchasz?- zapytał lekko oburzony, a ja przymrużyłem oczy, bo pogrążyłem się w swoich myślach dotyczących właśnie jego. Pokręciłem głową, a on westchnął ociężale, po czym odsunął się ode mnie i oparł się o moje biurko. Obserwowałem go uważnie, bo tymi gestami zachęcił mnie do wysłuchania. Spojrzał się na ścianę i położył dłoń na podbródku.- Totalnie nie rozumiem tej kobiety... Może kiedyś was coś łączyło, ale nigdy jej nie obiecywałeś nie wiadomo czego. Nie wiem, czemu ona chce się zemścić...
 - Tez nie mam pojęcia. Ale jakiś powód musi być.- powiedziałem, a on przytaknął, nawet na mnie nie patrząc. Zamyślił się przez chwilę, zanim mi odpowiedział:
 - Może jakaś inna kobieta ją rozumie? Albo chociaż nam pomoże?- otworzyłem szerzej oczy, nie mogąc uwierzyć w to, że wcześniej na to nie wpadłem. Byłem zbyt zajęty myśleniem o tym, aby nie skrzywdzili Harry'ego, że nie zwróciłem uwagi na to, że ja również cierpię. I mam osoby wokół siebie, które potrafiłyby mi pomóc.
 - Vivienne...- szepnąłem i czym prędzej podszedłem do drzwi z nadzieją, że moja przyjaciółka jeszcze stąd nie wyszła. Rozmawiała przez telefon, uśmiechając się sama do siebie. Chowała jakieś rzeczy do torebki, przytrzymując komórkę ramieniem. W końcu spojrzała w moją stronę i widząc moją przerażoną minę, otworzyła szerzej usta, nie odpowiadając swojemu rozmówcy.
 - Zayn, zadzwonię za chwilę.- powiedziała. Poczułem na ramieniu silną dłoń mojego chłopaka. Przełknąłem ślinę i czkałem, aż Viv do nas podejdzie. Zdjęła z siebie płaszcz, który założyła, szykując się do wyjścia i weszła do mojego gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Przytuliłem ją mocno do siebie, a ona odwzajemniła uścisk. Odsunąłem ją od siebie na długość ramienia i spojrzałem w jej zielono-orzechowe oczy, uśmiechając się delikatnie.
 - Pomożesz nam?- zapytałem, a ona energicznie pokiwała głową. Wziąłem głęboki oddech i zacząłem mówić:- Nie chcę, żeby doszło do tego ślubu. Eleanor była w porządku, aloe coś jej się poprzekręcało w głowie. Od dawno uważałem, że choroba z którą męczyła się w psychiatryku, jeszcze nie przeszła. Zachowuje się, jakby miała poważną nerwicę, bipolarność, czy coś podobnego. W jednej chwili normalnie rozmawiamy jak przyjaciele, a potem ona się wścieka, rzuca talerzami, krzyczy, płacze i jej totalnie odbija. Musimy coś z tym zrobić.- zaakcentowałem ostatnie zdanie. Harry zbliżył się do mnie i przytulił od tyłu tak, że jego ręce swobodnie zawisły, opierając się na moich ramionach. Odchyliłem trochę głowę, aby oprzeć się na jego torsie i czekaliśmy na radę Vivienne.
 - Harry skontaktuj się z doktor, co trzeba zrobić, aby z powrotem ją przyjęli tam i orzekli chorobę psychiczną. Rozmowa odpada, bo może udawać milutką przy lekarce, a potem wydrapać nam oczy swoimi długimi pazurami, które swoją drogą są za długie i nie wygląda to ładnie. Zwłaszcza jak miała je pomalowane na biało.- Viv prychnęła z pogardą, a my z Harrym zdusiliśmy w sobie śmiech.- A ty Louis zaproś gości na jutrzejsze popołudnie i uprzedź Eleanor.- powiedziała, mrużąc oczy. Trochę się jej wystraszyłem, ale sięgnąłem po swój telefon, w tym samym czasie co Hazz po swój i zacząłem dzwonić po znajomych.
 - Kogo mam zaprosić?- zapytałem, odwracając się do Vivienne.
 - Najlepiej jakieś pary, żeby nie nabrała podejrzeń. Ja przyjdę z Zaynem, możesz wziąć... Liama? Tak, Liama i Sophię, akurat powiesz El, że zostaniesz chrzestnym. I może Rosie z Niallem? Będzie idealnie.- powiedziała, klaszcząc w dłonie. Pokręciłem głowa i wybrałem pierwszy numer, aby zaprosić kolegów na jutrzejszą kolację.
 Po 20 minutach telefonowania, zwróciliśmy się znowu do Viv, która piłowała paznokcie, siedząc na moim fotelu. Uśmiechnęła się życzliwie do nas i spojrzała się na Harry'ego.
 - Co powiedziała lekarz?- spytała, nie kryjąc zadowolenia. Ta kobieta jest przebiegła, nie ma co. Nigdy w życiu nie wymyśliłbym nawet połowy tego co ona, zwłaszcza, że nie wiedziałem, do czego to wszystko prowadzi. Jednak ona doskonale znała swój plan.
 - Musimy mieć konkretne dowody, bo zeznania można obalić. Jeśli naprawdę znęca się nad Lou, to nie tylko podlega pod zakład psychiatryczny, ale także odbędzie rozprawa w sądzie. Najlepiej, gdyby to były zdjęcia, filmy lub nagrania głosowe.
 - Tak myślałam.- powiedziała i zwróciła się do mnie. Na tym fotelu wyglądała jak jakiś szef mafii, który próbuje zabić świadka koronnego. Wzdrygnąłem się pod jej spojrzeniem.- Zaprosiłeś już wszystkich?- pokiwałem głową.- Eleanor uprzedziłeś?- powtórzyłem gest, a ona uśmiechnęła się promiennie i zaklaskała w dłonie.- Więc jutro wszystko to nagramy.- dodała, a my z Harrym wymieniliśmy spojrzenia.
 - Chyba nie sądzisz, że będziesz chodziła z kamerą po moim domu?- powiedziałem.- A dyktafon w telefonie... musiałabyś mieć go cały czas w ręce, żeby dobrze nagrać jej słowa.
 - Lou, czy ty uważasz mnie za idiotkę?- powiedziała ironicznie, a na moich policzkach pojawiły się rumieńce.- Nikomu tego nie mówiłam, ale mój tata jest prywatnym detektywem i kilka swoich sprzętów chowa w moim mieszkaniu. Między innymi muszkę z kamerką, którą jutro założy Zayn albo specjalny głośniczek, który włożę sobie pod sukienkę.- uśmiechnęła się przebiegle, a ja w tym momencie uznałem, że to może się udać.
 Wreszcie będzie po staremu.
***
a/n.: Jak myślicie, czy plan Viv wypali? Wybaczcie za te opóźnienia, ale mam wrażenie, że nie mam już dla kogo pisać :(
Następne dwa rozdziały będą emocjonujące, a najbardziej 28 - mój fav :D
Wasza Lucy x

sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 25

2 komentarze:
Louis's POV 

 Czym prędzej ruszyliśmy do biura. Nie miałem pojęcia, skąd Eleanor wie, że jestem w mieście. Na pewno nie od Viv, a oprócz niej nikt tego nie wiedział. A może Tristan mnie śledził i teraz oboje wiedzą o tym domku? Chyba bym tego nie zniósł...
 Przez większość podróży trzymałem Harry'ego za rękę. Puszczałem jego dłoń, tylko wtedy, gdy musiałem zmienić bieg. Przez ten gest chciałem mu dodać otuchy, uzmysłowić, że będzie dobrze, jednak sam w to nie wierzyłem. Nie miałem zielonego pojęcia, jak wyjść z tej beznadziejnej sytuacji. Byłem już na dnie. Spojrzałem się na mojego chłopaka, który opatulony był szalikiem, bawił się jego frędzlami na końcu i wpatrywał się przed siebie, nie racząc nawet na mnie zerknąć. Westchnąłem i wróciłem do obserwowania drogi. Cały czas gładziłem kciukiem dłoń Loczka, zastanawiając się jak mogłem ugrzęznąć w takim bagnie.
 Pod firmą zaparkowałem na moim stałym miejscu i pędem ruszyłem w stronę wejścia do budynku, nawet nie sprawdzając, czy Hazz idzie za mną, bo wiedziałem, że jest blisko mnie. Całe szczęście nie musieliśmy marnować czasu na szukanie miejsca parkingowego. Nikt nie odważyłby się zająć miejsca szefa, chociaż nie było ono podpisane. Po prostu każdy wiedział, że tam ja parkuję. W hallu było pełno ludzi, rzuciłem wszystkim dzień dobry i nagle każdy rozstąpił się na bok, abym mógł dobiec do windy bez problemu. Patrzyli na mnie jak na jakiegoś wariata, ale w tamtym momencie nie miałem im tego za złe. Musiałem wyglądać komicznie. W zwykłych jeansach, koszulce z jakimś ufoludkiem, a na to gruba kurtka, której nawet nie zapiąłem. Szalik, czapkę i rękawiczki zostawiłem w shelter, żeby nie marnować czasu. Eleanor powinna tu być w przeciągu 20 minut.
 Na moje nieszczęście winda, która prowadziła na moje piętro, właśnie odjechała, a ja miałem ochotę coś uderzyć. Zmęczony, oparłem głowę o ścianę i przymknąłem oczy. Ciężko oddychałem, bo mimo iż, nie byłem w najgorszej kondycji, stres zrobił swoje. Poczułem silną dłoń na moim ramieniu i spojrzałem na mężczyznę, który w tej chwili był moim jedynym wybawieniem.
 - Przepraszam cię Harry.- szepnąłem.- To nie tak miało wyglądać. Chciałem, aby było zupełnie inaczej.- mówiłem ściszonym głosem, aby tylko mój chłopak mnie usłyszał. Już miał coś powiedzieć, gdy winda zjechała na dół i wraz z nami wsiadło do niej jeszcze kilka osób. Westchnąłem i oparłem się o ścianę, czekając, aż znajdziemy się na górze. Źle się czułem, gdy pojawiałem się w pracy w "cywilnych" ciuchach i Eleanor na pewno to zauważy. Jedyne co mi teraz pozostało to nadzieja, że Viv znalazła chociaż marynarkę w mojej szafie.
 Na piętrze złapałem Harry'ego za rękę i gdy tylko drzwi się otworzyły, pociągnąłem go w stronę gabinetu. Moja wspólniczka spojrzała się na nas z ulgą i podeszła do drzwi gabinetu. Otworzyłem je szybko, nie zamieniając z nią ani jednego słowa. Wpadłem do środka, puszczając Loczka. Na biurku leżała czarna koszulka i marynarka w tym samym odcieniu.
 - Dziękuję ci kobieto.- ucałowałem ją w policzek i zacząłem się przebierać. Harry w tym czasie nerwowo chodził po pomieszczeniu, a Vivienne stała w progu i patrzyła, czy Eleanor idzie.
 - Winda podjeżdża na górę.- powiedziała, a ja jęknąłem z przerażenia.- Chwilę ją zatrzymam, a ty Harry się schowaj.- powiedziała, zamykając za sobą drzwi. Podszedłem do mojego chłopaka i delikatnie musnąłem go w usta, po czym go mocno objąłem.
 - Jeszcze raz cię przepraszam.- powiedziałem, a on przyległ do mnie jeszcze bardziej. Poczułem, że płacze, więc spojrzałem się na niego i wierzchem dłoni otarłem łzy.
 - Kocham cię Lou i znajdziemy sposób, żeby to rozwiązać.- mruknął i musnął moje czoło. Wziął swoje rzeczy, które pospiesznie zdjął w między czasie i poszedł do łazienki, zamykając się w niej. Chwilę później usłyszałem stukot obcasów. Nie myliłem się - w drzwiach pojawiła się Ellie, w swoich kozakach na dość wysokim obcasie. Uśmiechnęła się szeroko na mój widok i rzuciła mi się na szyję. Objąłem delikatnie, chociaż to było dość niezręczne. W tych butach była wyższa ode mnie, a mój wzrost był zawsze kompleksem. Jedynym wyjątkiem był moment, gdy przytulałem się do Harry'ego.
 - Niedawno wróciłem.- powiedziałem, siląc się na przyjazny ton, gdy tak naprawdę zbierało mi się na wymiotowanie.- Chciałem ci zrobić niespodziankę i wrócić wcześniej.- odpowiedziałem, przełykając ślinę.
 - Oh, głuptasku! Teraz jesteś mi bardziej potrzebny, niż jakieś niespodzianki.- zachichotała, a moje ciało przeszły ciarki.- Może usiądziemy?- zapytała, a ja kiwnąłem głową, po czym ją puściłem i usiadłem na moim fotelu. Nie minęła chwila, gdy ona znalazła się na moich kolanach i objęła moją szyję. Dla pozorów położyłem swoją dłoń na jej udzie i czekałem na to, co ma mi do powiedzenia.
 - Coś się stało, że przyjechałaś do mnie do pracy?- uśmiechnąłem się, a ona znowu zaczęła chichotać. Ludzie, błagam, zabierzcie ją i jej denerwujący śmiech.
 - Nie mogę już zobaczyć mojego misiaczka?- zapytała ironicznie, a ja wywróciłem oczami, nie zapominając o tym, żeby cały czas się szczerzyć. Nienawidziłem być dla niej miły.- A tak naprawdę to chciałam ci opowiedzieć o ślubie.- otworzyłem szerzej oczy i mogłem przysiąc, że siedzący w łazience Hazz, zrobił to samo.- Odbędzie się w twoje urodziny, skarbie. Mamy już wynajętą salę weselną, wysłałam zaproszenia do mojej i twojej rodziny, znajomych i ugh, nawet Harry;ego zaprosiłam z jego rodziną.- powiedziała z taką pogardą w głosie, że chciałem zacząć na nią krzyczeć, lecz musiałem się powstrzymać. Rzuciłem szybkie spojrzenie w stronę toalety, aby po chwili spojrzeć znowu na El.- Mamy też już wynajętą panią, która udzieli nam ślubu! Czy to nie cudowne!- pisnęła, a ja tylko pokiwałem głową. Nagle sięgnęła do torebki i wyciągnęła katalog z jakimiś sukienkami.- Zobacz! Podoba ci się ta jasnoniebieska? Bo taką będę miała na ślubie! Mamy tylko 2 tygodnie, więc musimy wszystko załatwiać. Chociaż nie... ja wszystko zamówię, bo to MÓJ wielki dzień. A teraz lecę do cukierni, aby wybrać tort weselny. Papa!- zawołała, wstając i ruszyła w stronę wyjścia. Po chwili zniknęła za moimi drzwiami, a ja nie mogłem przestać myśleć o jej słowach. Ta kobieta jest chyba chora psychicznie...
 Nagle z toalety wyszedł zapłakany Harry. Podniosłe się natychmiast i podszedłem do niego. Loczek oparł tylko głowę na moim ramieniu i przytulił mnie tak mocno, jak tylko potrafił. Gładziłem go po plecach i szeptałem na ucho miłe słowa, próbując sprawić, żeby przestał płakać.
 - Lou, ale to nie tak miało być.- załkał, pociągając nosem.- Mieliśmy mieć piękną salę weselną, wystrojoną na biały, różowy i fioletowy... wiesz, takie pastelowe kolory... miało być dużo kwiatów i balonów, piękny tort weselny. Taki klasyczny z zewnątrz, a w środku tęczowe ciasto. W końcu to byłby ślub dwóch facetów.- zachichotałem, jednak po moich policzkach również płynęły łzy. Wyobrażałem sobie ten dzień. Byłoby idealnie.- Nasz pierwszy taniec, nasze rodziny, znajomi... Mielibyśmy piękne obrączki ślubne. Jeszcze nie wiem jakie, ale ty miałbyś coś z zielonym, a ja z niebieskim... Wiesz, jak nasze oczy. I byłbyś moim mężem. A ja twoim. I nic więcej nie byłoby nam potrzebne do szczęścia.
 - Dzieci.- dodałem, a Harry się ode mnie odsunął. Otarł łzy z policzków, cały czas patrząc na mnie ze zdziwieniem.- Adoptowalibyśmy dzieci. I pieska. Dlatego dwie sypialnie są większe i w stanie surowym. Bo chcę, żeby tam kiedyś były nasze dzieci, Harry.- powiedziałem i pocałowałem go w usta.
 Może nie wszystko zawsze szło po mojej myśli. Może nie zawsze było idealnie. Może teraz wszystko się sypało. Ale teraz przynajmniej wiedziałem, czego brakuje mi do szczęścia. Mojego męża, a w przyszłości również małych szkrabów.
 Bo na świecie nie ma nic piękniejszego niż bezinteresowna miłość.

***
a/n.: he... zostało 5 rozdziałów, he... zeszyt się nie znalazł, he... mam skręconą kostkę i siedzę w gipsie,  he.... byłam w górach... heA jak wam mijają wakacje?
Wasza Lucy x

środa, 8 lipca 2015

Rozdział 24

2 komentarze:
Harry's POV

 Szybciej. Szybciej. Cholera jasna, szybciej!
 Nienawidzę korków. Nienawidzę korków w Nowym Jorku. W końcu zrezygnowany zawróciłem gwałtownie, prawie zderzając się z jakimś samochodem, jednak w ostatniej chwili mężczyzna wyhamował, rzucając we mnie sporą wiązkę przekleństw. Oops, jest zima, może mi się zdarzyć poślizg. Pojechałem okrężną drogą, wyjeżdżając na chwilę poza granice tego cholernego miasta i po 40 minutach znalazłem się przed naszym domkiem. N a s z y m. Moim i Louisa. Jednak teraz Lou nie był tylko dla mnie, bo ta pieprzona kopia Vodemorta weszła nam z butami w życie. Ugh.
 Podszedłem do drzwi i nie wiedziałem, co dokładnie mam zrobić. Spojrzałem po budynku i westchnąłem. Mam zapukać? Wejść po prostu? W końcu to był również mój dom. Jednak, czy mój chłopak się nie wystraszy, jak ktoś wejdzie? A może się mnie spodziewa?
 Mój problem został zażegnany już po chwili. Louis otworzył na oścież drzwi i pociągnął mnie do środka. Otworzyłem szerzej oczy, stojąc jak słup soli, a on po kolei zdejmował moją czapkę, szalik, rozpiął płaszcz i rzucił to wszystko gdzieś na bok. Nie mogłem się odezwać nawet słowem, bo jego ruchy były szybkie, niespokojne i spragnione. Gdy pierwsza warstwa odzieży leżała gdzieś na podłodze, on wpił się w moje usta namiętnie i zachłannie, co odwzajemniłem. Wplątał dłonie w moje włosy i przycisnął się do mnie mocniej. Boże, jak ja za tym tęskniłem. Po chwili się oderwał i zaczął rozpinać guziki mojej ulubionej koszuli.
 - Mieliśmy rozmawiać...- szepnąłem, na co on znowu mnie pocałował.- Z nią rozmawiam codziennie i moje uszy aż krwawią. Teraz pozwól, chociaż przez chwilę, abym mógł poczuć się kochany.- powiedział zmarnowany. Westchnąłem i wróciłem do całowania, ściskając jeden z jego pośladków.
 Taak, zdecydowanie rozmowa może poczekać.
~*~
 - Najdłuższe dwa tygodnie w życiu.- westchnął, przekręcając się na plecy. Opierałem się na łokciu, leżąc bokiem i wpatrywałem się na jego piękne, gładkie ciało. Jego tatuaż był cudowny, delikatny i sentymentalny. W duchu skarciłem się za to, ile różnych wzorów pokrywa moje ciało, przez co tracą na uroku. Pogładziłem dłonią jego nagą klatkę piersiową i poprawiłem prześcieradło, którym byliśmy przykryci.
 - Powiesz mi, czemu kochaliśmy się na dywanie w salonie, zamiast jak normalna para w łóżku, czy na sofie?- spytałem z uśmiechem na twarzy. Mój głos był lekko zachrypnięty, przez co ciało Lou przeszły dreszcze. Spojrzał się na mnie z troską w oczach.
 - Bo nie czas, aby ochrzcić to mieszkanie.- wzruszył ramionami.- Niedługo tu zamieszkamy. Obiecuję ci to.- powiedział, łamiącym się głosem. Pochyliłem się, aby pocałować go w czoło.
 - Wierzę ci, Boo.- zachichotałem, a on gwałtownie się odwrócił w moją stronę.- Twoja mama bardzo lubi opowiadać o twoim dzieciństwie.- Zacząłem się śmiać, a on ukrył twarz w dłoniach i mogę przysiąc, że jego policzki pokryły się rumieńcami.- Zamieszkamy tu razem jako mężowie, czy jako jeszcze para?- spytałem. Lou rozszczepił palce i spojrzał się na mnie, tak jak patrzy się na straszny film. No, ale hej! - ja nie jestem taki przerażający.
 - To też dowiedziałeś się od mojej mamy?- spytał przytłumionym głosem. Pokręciłem głową, a on podniósł się i spojrzał na mnie z góry. Tym razem ja położyłem się na plecach.- Vivienne powiedziała ci mój cały plan?- spytał, krzywiąc się. Przytaknąłem mu, a on jęknął i oparł głowę o mój brzuch.
 - A teraz opowiadaj, czemu ta popleczniczka Voldemorta zmusiła się do zamieszkania ze sobą? Bo mam nadzieję, że tylko do tego.- oboje wzdrygnęliśmy się na tą myśl.
 - Oauh... popleczniczka Czarnego Pana...podoba mi się to.- stwierdził z uśmiechem na twarzy.- Sprzymierzyła się z Tristanem... tak z tym Tristanem, czyli jej bratem.- zrobił krótką pauzę, a ja gwałtownie wciągnąłem powietrze, jednak się nie odezwałem, aby mógł kontynuować.- Szantażowała mnie, oczywiście. Mówiła, że jej braciszek zrobi ci krzywdę, a ja zapłacę za jej cierpienia. Tylko o jakich cierpieniach ona mówiła, to nie mam pojęcia.- wzruszył ramionami. Widziałem jak zaciska dłonie w pięści, a w jego oczach wzbierają się łzy. Ojoj, coś jeszcze się dzieje. Lou westchnął i spojrzał się na mnie. Pogładziłem go po policzku i dostrzegłem coś, czego wcześniej nie zauważyłem, bo byłem zbyt przejęty całowaniem go. Blizna. A nawet więcej. Jakby ktoś wbił mu widelec... nie bardziej nóż. Przełknąłem ślinę i zjechałem opuszkami palców do jego ręki. Łzy spłynęły po jego policzkach.
 Co ta diablica mu zrobiła?!
 Wtedy wystawił drugą rękę i pokazał kolejne ślady. W tym momencie miałem ochotę zrobić jej krzywdę. Mocno. Najlepiej ją popychając. Oczywiście, gdybyśmy stali na moście. Hmm... ciekawe czy wujek Bob nadal pracuje dla wojska i pożyczyłby mi jakąś broń? Jednak myślami musiałem wrócić do Louisa, bo teraz on najbardziej nie potrzebował.
 - Jak robię coś nie po jej myśli, to coś mi robi. Ona lub on. Oni są chorzy psychicznie.- powiedział z bólem w głosie. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Co teraz mam mu powiedzieć?
 - Kochanie... znajdziemy na to sposób, dobrze?- szepnąłem, przyciągając go bliżej siebie. Pocałowałem go delikatnie w usta, a on pogłębił pocałunek. Nagle telefon któregoś z nas zadźwięczał. Lou odsunął się ode mnie i sięgnął po telefon. Odczytał jakąś wiadomość i gwałtownie się podniósł, zbierając swoje ciuchy. Spojrzałem na niego pytająco, jednak nie zwracał na mnie uwagi. Wziąłem jego komórkę i odczytałem SMSa:
  "Powiedzieli mi, że jednak wyjechałeś na J E D EN dzień i wrócisz dziś wieczorem. Będę za godzinkę u ciebie w pracy. Porozmawiamy o ślubie. Twoja Eleanor"
O kurwa.
***
a/n: no i nie udało mi się dodać 3 rozdziałów. Głupia jestem, wiem. wiem, że mnie nienawidzicie. Ale to dlatego, ze zgubiłam mój zeszyt od shelter i tam miałam wszystko zapisane - fakty o każdym bohaterze, jaki jest dzień w danym rozdziale, co muszę opisać, jak wygląda ich domek, miałem nawet plany budynku T^T Zginęło. Kaput. Nie ma.
A teraz - jutro jadę nad morze, wracam w poniedziałek i postaram się coś wymyślić, jednak nie obiecuję, bo wiadomo jak to ze mną jest, a potem w środę jadę w góry.
I wiecie co? DOSTAŁAM SIĘ DO WYMARZONEJ SZKOŁY ♥
Wasza Lucy x

Obserwatorzy